Na świętowanie jubileuszy przyjdzie czas - wywiad z Piotrem Cugowskim

 

Z Piotrem Cugowskim z zespołu Bracia rozmawia Michał Gniadek.


Świętujecie w tym roku jubileusz działalności. Piętnaście lat na scenie to szmat czasu, jak zmieniły się w tym czasie gusta muzyczne Polaków? Czy w ogóle zaszła jakaś zmiana? Czy to, co i jak śpiewano kiedyś, dziś również dałoby sukces?

Jubileusz? Piętnaście lat na scenie to dużo i mało. Nie jesteśmy zespołem, który skupia się na jubileuszach. Na świętowanie okrągłych rocznic – mam nadzieję – przyjdzie jeszcze czas. Natomiast jeśli chodzi o gusta Polaków, na pewno jest inaczej. Na rynku jest więcej zespołów, młodych wykonawców, dostępność do muzyki jest większa, chociażby za sprawą Internetu. Kiedy zaczynaliśmy grać, oczywiście Internet był…

Ale to brzmi. Wielu młodych teraz się zastanawia, jak to możliwe, że nie było Internetu.

Rzeczywiście (śmiech – przyp.red.). Jednak kolosalnie wzrosła dostępność utworów za sprawą sieci. Zawsze  do gustu przypada muzyka, która jest szczera, zgodna z własnym sumieniem, wykonana w jak najlepszy sposób. Może banałem jest powiedzieć, że wystarczy, aby piosenka była dobra i wtedy zapadnie w pamięć, ale generalnie do tego się to wszystko sprowadza.

Co dla Pana ma bardziej wymierne znaczenie, ilość sprzedanych płyt czy miliony odsłon w Internecie?

Zdecydowanie krążek. W dalszym ciągu uważam, że czym innym jest wydać płytę, fizycznie ją kupić, czy też sprzedać, niż posiadać muzykę w różnych dziwnych miejscach na jeszcze dziwniejszych nośnikach. Wolę mieć zawsze płytę w ręce, płyta to jest płyta. Analizujemy rynek sprzedaży płyt i chwała Bogu ostatni nasz krążek okrył się platyną, co nas niezwykle cieszy i jesteśmy wdzięczni ludziom dobrej woli (śmiech-przyp.red.). Patrząc w przyszłość, niestety drżymy, bowiem obserwujemy trend wypierania tradycyjnych nośników, tak aby wszystko było już w sieci.

Jednak nie powie mi Pan, że nie jest Wam miło gdy przy Waszym utworze pojawia się kilkumilionowa statystyka wyświetleń?

To jest owszem miłe, że tyle razy ktoś chciał nas słuchać, ale to nie przekłada się na ilość sprzedanych płyt. To nie jest miarodajne. Owszem, jeśli jakiś utwór ma kilka milionów wyświetleń można to rozpatrywać pod kątem sukcesu, ale dla mnie – powtarzam - nie jest to miarą sukcesu. Życie jest nieco inne, dla nas najważniejsze są koncerty, liczba sprzedanych biletów i płyt.

Jest coś co chcielibyście zmienić patrząc na te 15 lat pracy? Iść w inną stronę? Czy jednak kolejne stopnie były pokonywane na właściwych schodach?

Nic bym nie zmienił. Przez lata pracowaliśmy na własne konto, nie zawsze było różowo. Najważniejsze jest dla nas to, że udało nam się wyjść z zakrętu, spowodowanego zmianami personalnymi w naszym zespole i jego otoczeniu. Różnie mogło się to w 2011 roku potoczyć, bardziej od robienia dobrej muzyki zaprzątały nam głowy inne sprawy, ale mamy to już za sobą. Mamy cały czas motywację i siłę do dalszej pracy i to mnie dzisiaj najbardziej raduje.

Czy dostrzegacie różnicę między koncertami i publicznością w dużych miastach a w mniejszych miejscowościach?

Gramy dla każdego, niezależnie czy z dużego miasta czy z małej wsi. Każdego szanujemy i tak naprawdę nie ma na to reguły. Jeśli natomiast miałbym już klasyfikować koncerty to podzieliłbym je na te biletowane i otwarte. Szczególnie cieszy nas, gdy publiczność z nami zostaje, usłyszy nas podczas otwartych imprez, a później wielokrotnie widzimy te twarze na biletowanych koncertach. Wiadomo jest, że biletowane wydarzenia różnią się od tych otwartych, bowiem w tym wypadku ludzie przychodzą na konkretnego wykonawcę. Ale podkreślam, że oba rodzaje koncertów dają nam dużo radości i satysfakcji.

Jednak przyznacie, że dawniej raczej rozpoznawalne postacie sceny muzycznej nie prezentowały się w mniejszych ośrodkach? Tu tylko pieniądze grają rolę?

Zdecydowanie nie. Fanów mamy wszędzie, nie tylko w aglomeracjach. Przez te 15 lat graliśmy w różnych miejscach. Jeśli mielibyśmy się ograniczać do tylko dużych miast to tych koncertów w skali roku mogłoby być 15-20. Nam chodzi przecież o to, aby grać jak największą ilość koncertów i zawsze z nieskrywaną chęcią jedziemy tam gdzie nas chcą słuchać. Nie widzę podstaw do tego, abyśmy mieli nie grać w mniejszych miejscowościach, gdzie często publiczność jest bardziej żywiołowa niż gdzieś indziej.

Przeglądając Wasz kalendarz koncertów, dostrzegłem, że w te wakacje niewiele gracie? Odpoczynek czy raczej praca w studiu jest tego przyczyną?

Niewiele? Tutaj się nie zgodzę. Gramy praktycznie w każdy weekend. Globalnie jednak w skali roku tych koncertów jest cała masa. Ale rzeczywiście faktem jest, że między koncertami kończymy prace nad płytą ,,Cugowscy”. Obecnie nanosimy ostatnie szlify na ten materiał, który zaprezentujemy oficjalnie 30 września. To dla nas bardzo pracowity i owocny czas, o czym będzie się można przekonać po premierze albumu.

Praca, praca, ale kiedy odpoczynek? Jak Pan lubi spędzać swój wolny czas, urlop? W kraju, zagranicą, góry, morze?

W tym roku na odpoczynek będzie ciężko znaleźć czas. Do końca roku mamy napięty plan związany z koncertami i działaniami promocyjnymi. Wybieramy się zagranicę z serią koncertów z nową płytą, a po powrocie… ruszamy w trasę po Polsce. Chwila wolnego chyba dopiero w marcu.

Jak Piotr Cugowski spędza mikrochwile wolnego czasu?

Rodzina, dom, szlafrok.

Kończycie prace nad nową płytą, dla Was wyjątkową czy jednak na chłodno podchodzicie do tego tematu?

Ta płyta mocno się różni od dotychczasowych projektów, nawiązuje swoją konwencją do lat 60-tych, 70-tych. Będzie to trio Cugowskich, co jest dla nas pewnym eksperymentem. Od dawna chodził nam po głowie ten pomysł, ale dopiero teraz przyszedł na to dobry czas. Ojciec skończył działalność w Budce Suflera, a my jesteśmy w takim momencie, że możemy sobie na to pozwolić. Przyszedł zatem czas na coś nowego, eksperyment i mam nadzieję, że przypadnie on ludziom do gustu. Przez szereg lat docierały do nas sygnały, że tego typu płyta jest oczekiwana. Czas nadszedł.

Jak się układała Wasza współpraca? Trzech Cugowskich to mieszanka wybuchowa w studiu i na planie filmowym teledysku?

Ta współpraca przychodziła nam naturalnie. Trzech ukształtowanych ludzi, którzy są jakiś czas w tym zawodzie. To była dobra współpraca, ale przyznam, że inspirowaliśmy się wzajemnie. Efekty tego będzie można posłuchać już niebawem.

Jest dla Was jakakolwiek różnica podczas koncertów gdy gościnnie na scenie pojawia się Wasz tata?

Te koncerty są ciekawe chociażby dlatego, że łączą pokolenia. Dla mnie zawsze są wyjątkowe. Koncert to finalny efekt współpracy, a dobra atmosfera na koncertach potwierdza, że to podoba się ludziom.

,,Zaklęty krąg” ma już blisko 300 tysięcy wyświetleń na youtube. Pozytywne opinie na temat tego utworu są dla Was asumptem do zacieśniania współpracy z ojcem? Może kolejnych w przyszłości projektów?

Nie, nie wybiegamy aż tak w przyszłość. Jesteśmy jeszcze przed premierą, więc jest za wcześnie na snucie planów. ,,Zaklęty krąg” nie do końca odzwierciedla styl, w jakim jest utrzymany ten krążek – jest tam kilka mocnych utworów skierowanych do publiczności, która obraca się w stylistyce blues rockowej.  Wracając do taty, jest to dzisiaj tylko jednorazowe spotkanie, po tej płycie siadamy z zespołem nad własnym repertuarem.

Przez lata staraliście się wyjść spod skrzydeł ojca i to z sukcesem, nie obawiacie się teraz, że wspólny projekt może przynieść odwrotny efekt?

Proszę zauważyć, minęło piętnaście lat, okrzepliśmy już na tym rynku. Wspólna płyta z ojcem to świadomy wybór, robimy to z otwartą przyłbicą. Nie ma sytuacji, że wspieramy się na ojcu lub odwrotnie. Nasz projekt to naturalna kolej rzeczy, dla na super sprawa!

W sierpniu będzie można Was usłyszeć w Borzęcinie i w Lisiej Górze, co zaprezentujecie wielotysięcznej publiczności?

Będzie to przekrój naszej działalności, nie zabraknie najbardziej znanych przebojów. Widzimy się wszyscy na Borzęckim Święcie Grzyba, a wcześniej w Lisiej Górze.

Wracając do waszego jubileuszu, czego należy Wam życzyć?

Zdrowia i coraz lepszych dróg.

Zatem tego Wam życzę. Dziękuję za rozmowę.